Jej wersja trafiła na 14. miejsce listy Billboard Hot 100 Airplay w 1960 roku, lecz w grudniu 5 lat później uplasowała się na 3. miejscu. Piosenka została wykorzystana w jednej ze scen filmu Kevin sam w domu, a wielu artystów nagrało jej własne wersje. Tekst piosenki Rockin’ Around the Christmas Tree cos nowego o polakach w anglii na onecie. kolezanka mi podeslala cos takiego i po dotychczasowych artykulach jak to tam jest super to pierwszy w tym stylu jaki czytalem to samo mialem w stanach: kasa ekstra ale zycie do dupy;]] , ale dla studenta na 3 miesiace ideal:]] Teraz będzie serial o polskich Holendrach. Życie na emigracji jest wdzięcznym tematem powracającym w filmach i serialach. Samen.pl wyprodukował pilotażowy odcinek o Polakach mieszkających w Niderlandach. Twórcy pokazują tęsknotę za ojczyzną i bliskimi oraz problemy, z jakimi zmagają się bohaterowie mieszkający w kraju sera i Sf1tN. Czytaliście już pewnie nasz artykuł dotyczących tego, jak to naszych rodaków na emigracji zadziwia specyficzna obyczajowość Brytyjczyków. My jednak odwrócimy kota ogonem i powiemy Wam, jakie polskie zwyczaje i codzienne realia z kraju nad Wisłą zaskakują mieszkańców Wysp. Okazuje się, że to, co dla nas jest normą, dla innych nacji bywa nie do pomyślenia! 1. Uroki polskiej kolei – niektórych rzeczy nie sposób wytłumaczyć… Ten, kto często podróżował w Polsce koleją zapewne zna je wszystkie – aż za dobrze. Anglików natomiast zdumiewa najbardziej numeracja stosowana do określenia peronu i toru, na którym zatrzymuje się dany pociąg. W Wielkiej Brytanii używa się wyłącznie wytycznej dotyczącej numeru toru, co jest znacznym uproszczeniem podczas szukania odpowiedniego stanowiska. Drugim niezrozumiałym dla nich aspektem są przepychanki i zgiełk podczas wsiadania czy wysiadania – jest to kompletna abstrakcja w porównaniu do uporządkowanych brytyjskich kolejek – które stosuje się praktycznie wszędzie. 2. Gaz do dechy! – czyli o pośpiechu i wyprzedzaniu na trzeciego. Ogólnie w UK jest to coś nie do pomyślenia, żeby szarżować na drodze. Zapewne ma to powiązanie z surowymi przepisami kodeksu ruchu drogowego i spoczywającej na kierowcy odpowiedzialności. Jeśli więc sądzicie, że mandaty i sankcje wobec kierujących pojazdami w Polsce są wysokie, to zapewniamy, że dopuszczając się wykroczenia drogowego w Anglii grożą o wiele większe nieprzyjemności i konsekwencje. Brytyjczycy z reguły są przyzwyczajeni do stania w korkach i przestrzegania przepisów drogowych. Nie do końca są też w stanie zrozumieć, dokąd może się ludziom aż tak śpieszyć, że narażają nie tylko swoje, ale i cudze życie na drodze. 3. Polska gościnność bywa krępująca – trochę o zwyczaju ściągania butów Nie zdziwcie się, jeśli Wasz brytyjski gość poczuje się nieco zakłopotany, słysząc bezpośrednie hasło „Nie krępuj się, ściągnij buty i się rozgość”. W wielu domach rodowitych Anglików po prostu nie praktykuje się takiego zwyczaju – choć nie jest to regułą. Można to jednak zauważyć oglądając filmy bądź seriale stricte brytyjskie, że goście zwykle pozostają w obuwiu. Ponoć ma to zapobiegać dyskomfortowi wizytatora, gdy np. spędził w butach wiele godzin i jego skarpetki, cóż.. fiołkami raczej nie pachną, lub gdy gość jest elegancko ubrany i wyglądałby komicznie w kapciach. Co do powszechności zjawiska zdejmowania butów w Polsce, jest kilka teorii. Jedne źródła podają, że sięga on dawnych czasów, gdy społeczeństwo zamieszkiwało chaty, w których podłogę stanowiło zwykłe klepisko – i przetrwał u nas do dziś. Inne natomiast sugerują, że nawyk ten został zaczerpnięty od Azjatów i został utrwalony w Polsce przez Rosjan w czasach PRL-u. 4. Kilka słów o podstawowym savoir-vivre – czyli z czego pijesz kawę? Zapraszając Anglika na kawę łatwo można popełnić kolejną obyczajową gafę, zadając mu pytanie: w czym pijesz kawę – w szklance, filiżance czy w kubku? Cóż, nie ma co ukrywać, że przeciętny Nowak wybierze do „rozpuszczalnej” lub „sypanej” szklankę bądź kubek. Naczynie duże, praktyczne, a jak się stłucze to nie szkoda – może i mało wyrafinowane, ale doceniamy wszystkie jego pozostałe zalety. W Anglii zaś goście podejmowani są zawsze kawą lub herbatą serwowaną w eleganckich porcelanowych lub jako-takich, ale zawsze – filiżankach. Ot co kraj, to obyczaj – jeśli chcemy wyjść z klasą zapraszając Brytyjczyka, dobrze mieć pod ręką kilka filiżanek w domu. 5. Jak odbierają nas Anglicy? Niestety mieszkańcy Wysp, którzy odwiedzili Polskę, oceniają nas dość oschle – ponurzy, oziębli i zdystansowani ludzie, zdarzyło nam się nieraz usłyszeć w UK. Mimo, iż w naszym mniemaniu nie jesteśmy wcale tacy źli. Fakt, lubimy sobie „trochę” ponarzekać i nie mówimy do każdego przechodnia – „Cześć, jak się masz?!” – szczerząc zęby w uśmiechu, gdy nas to najzupełniej w świecie nie interesuje. Pewnie, gdybyśmy angielskim zwyczajem rozprawiali na każdym kroku o pogodzie, poziom naszego narzekania znacznie by wzrósł – więc może to i lepiej? Choć miarkujemy uzewnętrznianie emocji i ważymy słowa wobec obcych, to z reguły jesteśmy rodzinni, pomocni, no i zdarza się, że pracowici – nie ma co narzekać 😉 6. Wigilia i zwyczaj dzielenia się opłatkiem W Polsce utrwalił się według nas piękny zwyczaj Wigilii, którą obchodzimy już 24 grudnia, tuż przed samymi Świętami. Jest to dla Polaków czas, w którym zasiadamy wraz z rodziną do wigilijnej uczty (niegdyś wyłącznie) postnej – celebrujemy ten czas, a po uroczystej kolacji odpakowujemy prezenty i szykujemy się do pasterki oraz Bożego Narodzenia. Drugi dzień Świąt nie ma już tak doniosłego wydźwięku w Polsce, jest to radosna chwila wytchnienia przeznaczona na odpoczynek dla całej rodziny. Anglicy natomiast celebrują Święta 25 grudnia, a 26-ego następuje Boxing Day, czyli cały dzień poświęcony wyłącznie na świętowanie i odpakowywanie prezentów. Musimy także nadmienić, że w UK nie praktykuje się zwyczaju dzielenia opłatkiem, który u nas jest bardzo silnie kultywowany. 7. Święty Mikołaj vs. Santa Claus Pod względem świątecznych tradycji musimy także dodać, że mamy zupełnie odmienne przekonania, co do usposobienia Świętego Mikołaja. Mimo, że przybrał on jeden najbardziej charakterystycznych (i propagowany przez media) wygląd pulchnego staruszka w czerwonym kubraczku, to: w Polsce Święty Mikołaj zwykle oficjalnie przychodzi do domów, rozmawia i odpytuje najmłodszych z wierszyków lub piosenek, po czym wręcza dzieciom długo wyczekiwane prezenty. w Anglii Santa Claus jest niczym agent do zadań specjalnych…? Przychodzi do domu „cichaczem” pod osłoną nocy – wchodząc oczywiście przez komin, a prezenty zostawia dzieciom w specjalnej świątecznej skarpecie lub pod choinką, gdy te smacznie śpią. Oczywiście wielu Mikołajów można również spotkać w okresie świątecznym w centrach i galeriach handlowych oraz deptakach – jest to częsty widok zarówno w UK, jak i Polsce. 8. Poświąteczne odwiedziny duchownego – kolęda Kolejną ciekawostką jest dla Anglików zwyczaj praktykowany przez polskich duchownych – chodzenie po kolędzie w okresie poświątecznym. Na Wyspach duchowni nie składają parafianom okresowych wizyt duszpasterskich i raczej nie zdarza się Brytyjczykowi, aby gościł on proboszcza z lokalnej parafii. Ciężko wytłumaczyć jest mieszkańcowi Wysp procedurę oraz znaczenie, jakie ma udzielane przez duchownego błogosławieństwo dla domowników i domu. Cóż, jest to wizyta, która ma mieć na celu utrzymywanie dobrych relacji z wiernymi i stricte jest uregulowana przez prawo kanoniczne. Co bardziej zajadliwi dopowiedzą, że chodzi też o pewną białą kopertę… 9. Topienie/Palenie Marzanny Ta słowiańska tradycja bardzo intryguje wielu Anglików, przy czym niepokoi ich pod względem dbania o środowisko i wartości wychowawczych. Bo w końcu jaki wzorzec czerpały dzieci przygotowując słomianą kukłę ładnej pani – uosabiającą zimę, którą niegdyś wrzucało się do rzeki lub bezpardonowo paliło…? Cóż, po wejściu Polski do UE zwyczaj ten został w znacznym stopniu złagodzony – najmłodsi z gotową Marzanną robią już zazwyczaj jedynie przemarsz ze śpiewaniem piosenek o końcu zimy. Powinno to nieco uspokoić zatroskanych obywateli Wysp. Zgodzicie się z tą listą? Co jeszcze musieliście tłumaczyć swoim zagranicznym znajomym? Podzielcie się wrażeniami w komentarzach, chętnie przygotujemy rozszerzony spis polskich „dziwactw”, z obecności których nawet sobie nie zdajemy sprawy! Oceń przydatność tego artykułu Drogi Wykopowiczu w załączonym linku do Polityki PrywatnoĹ›ci przypominamy podstawowe informacje z zakresu przetwarzania danych osobowych dostarczanych przez Ciebie podczas korzystania z naszego serwisu. ZamykajÄ…c ten komunikat (klikajÄ…c w przycisk “X”), potwierdzasz, ĹĽe przyjÄ…Ĺ‚eĹ› do wiadomoĹ›ci wskazane w nim dziaĹ‚ania. Kategoria: Druga wojna światowa Data publikacji: Choć Polacy odegrali niebagatelną rolę w czasie Bitwy o Anglię, to wyspiarska historia o nich zapomniała. Nawet w Polsce słynny Dywizjon 303 kojarzymy głównie dzięki lekturze w szkole średniej... Kilka lat temu jedna z brytyjskich partii politycznych umieściła na swoich ulotkach sławny Supermarine Spitfire, ważną i wzbudzającą wielkie uczucia ikonę historii Wielkiej Brytanii, niezrównanego obrońcę jej niepodległości oraz idealny symbol niezłomności narodu. Wizerunek ten miał reprezentować rdzennie brytyjskie tradycje i wartości, odwołując się do narodowej dumy Brytyjczyków, lecz przede wszystkim obrazować nieprzejednaną politykę wspomnianej partii (której nazwy nie wymienię wyłącznie dlatego, że jej członkowie mają całkowite prawo do odmiennych poglądów i opinii) w odniesieniu do imigrantów z niektórych krajów, w tym Polski. Ktoś jednak nie przyłożył się do zadania. Spitfire – brytyjski czy polski? Samolotem o numerze RF-D, przedstawionym na błyszczącym papierze, latał zazwyczaj major Jan Zumbach, dowódca polskiego Dywizjonu 303. Na gładkim, zgrabnym nosie maszyny wyraźnie widoczny był charakterystyczny i niemożliwy do pomylenia biało-czerwony znak Polskich Sił Powietrznych. Oczywiście można by powiedzieć: ci cudzoziemcy korzystali z naszych wspaniałych samolotów, których uprzejmie zgodziliśmy się im użyczyć, aby mogli walczyć nie tylko za naszą wolność, lecz również o wyzwolenie własnej ojczyzny. Wygląda więc na to, że nie ma problemu: to nasi dłużnicy. Ale czy naprawdę? Po zakończeniu drugiej wojny światowej polski rząd na uchodźstwie, który zaczynał być dla gabinetu brytyjskiego premiera Clementa Attlee nie tyle niewygodny, co wręcz kłopotliwy, otrzymał rachunek opiewający na przeszło 107 milionów funtów. Suma ta miała stanowić pokrycie wszelkich wydatków związanych z działalnością Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Krótko mówiąc, Polacy powinni zapłacić za każdą bombę zrzuconą na niemieckie cele, każdy pocisk wystrzelony we wspólnego wroga; każdy przywdziany mundur i każdy przyszyty na tymże mundurze guzik, każdą spożytą kromkę chleba i każdy opatrunek dla rannych. Czy zatem ten Spitfire był bardziej brytyjski czy polski? Co zadziwiające, kiedy w 1993 roku w Capel-le-Ferne w pobliżu Folkestone odsłonięto pomnik bitwy o Anglię, zabrakło na nim emblematów polskich dywizjonów 302 i 303, uwzględnionych w oryginalnym projekcie. Jednak, jak na ironię, w wyniku późniejszej naprawy owego błędu odznaki te zyskały na monumencie honorowe centralne i w pełni zasłużone miejsce. Nie sposób ich przeoczyć. Po długich rozważaniach postanowiłem przybliżyć czytelnikom podobne, cokolwiek kontrowersyjne przypadki, nie po to, by wkładać kij w mrowisko, lecz aby pokazać, jak wiele trzeba wciąż jeszcze zrobić dla uniknięcia w przyszłości takich krzywd wyrządzonych rozmyślnie lub z ignorancji. Gwoli sprawiedliwości, wina leży na równi po obu stronach. Zobacz również:Winston Churchill kontra Piotr Malarz. Zbrodnia, która odebrała Anglii niewinnośćZatopić Bismarcka i wygrać! „Druga wojna światowa na morzu: historia globalna”Najbardziej spektakularna katastrofa lotnicza w dziejach. Upadek Hindenburga Pomyłki i kontrowersje W 2005 roku Polska Organizacja Turystyczna w Londynie promowała swoją kampanię zatytułowaną „Londoners, we are with you again!” (Londyńczycy, ponownie jesteśmy z wami!) plakatem przedstawiającym pilota stojącego obok samolotu Hawker Hurricane, na którym domalowano znak PSP w postaci biało-czerwonej szachownicy. I znów ktoś nie odrobił pracy domowej. Niefortunnie przeoczono istotną informację o pilocie, który zamiast Polakiem okazał się kapitanem Johnem Kentem, kanadyjskim asem myśliwskim służącym w RAF-ie, a później w polskim dywizjonie. Kolejny przykład? W popularnej polskiej piosence To my – Dywizjon 303, napisanej po wojnie, znajdują się słowa „na skrzydłach naszych błyszczą polskie znaki” ( To my – Dywizjon 303. Marsz lotników Dywizjonu 303, słowa Czesław Kałkusiński, muzyka Henryk Fajt. Piosenkę napisano w 1944 r. – źródło: Cyfrowa Biblioteka Polskiej Piosenki; przyp. tłum.). Całkowicie zignorowano fakt, że Polskie Siły Powietrzne wykorzystywały samoloty brytyjskie z kokardami RAF-u na obu płatach. W rzeczywistości nie dysponujemy w tej chwili dowodami na obecność polskich znaków na maszynach Dywizjonu 303 w okresie bitwy o Anglię. publiczna Po zakończeniu drugiej wojny światowej polski rząd na uchodźstwie, otrzymał od gabinetu brytyjskiego premiera Clementa Attlee rachunek opiewający na przeszło 107 milionów funtów Wiele należy jeszcze na tym polu poprawić, tak w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii. Niestety pół wieku istnienia żelaznej kurtyny, która przedzieliła Europę, budując wizerunek ubogich wschodnioeuropejskich sąsiadów, skutecznie spełniło swoje zadanie. Wobec braku dokładniejszych informacji przeciętny Brytyjczyk niewiele wie o Polakach wykonujących loty bojowe z Wielkiej Brytanii, pływających u boku Royal Navy na własnych okrętach albo walczących wraz z Armią Brytyjską w Afryce, we Włoszech czy w Europie Zachodniej. Wciąż wydaje się dziwne, że podczas wojny pod brytyjskim dowództwem służyło aż 17 tysięcy mężczyzn i kobiet z Polskich Sił Powietrznych, dla których Zjednoczone Królestwo było tymczasowym i jedynym domem. Z drugiej strony większość Kowalskich i Nowaków żyjących ponad półtora tysiąca kilometrów stąd, w Polsce, najczęściej nie ma pojęcia o skali polskiego zaangażowania w alianckie siły na Zachodzie. Jest to efekt komunistycznej cenzury. Polskie zasługi w Anglii Polacy, jeśli znają wybrane podstawowe informacje na temat Dywizjonu 303, zawdzięczają to jedynie napisanej w 1942 roku powieści Arkadego Fiedlera Dywizjon 303, która jest w polskich szkołach lekturą obowiązkową. Ludzie ci, obecne dorosłe pokolenie wolnej Polski, a co jeszcze bardziej niepokojące, także i młodzież, nie mają pojęcia o jakimkolwiek większym udziale i osiągnięciach Polaków podczas wojny. Być może mówi im coś sformułowanie „bitwa o Anglię”, lecz ze względu na nazwę zawierającą odniesienie geograficzne kojarzy się ono ze wszelkimi operacjami prowadzonymi przez Polskie Siły Powietrzne z baz w Wielkiej Brytanii w latach 1940–1945, nie zaś z tym jednym konkretnym rozdziałem wojny, który miał tak brzemienny wpływ na historię. Skrajnym optymizmem byłoby oczekiwać od brytyjskiej opinii publicznej znajomości zaangażowania Polaków w programy odszyfrowywania Enigma i Ultra czy dzielności żołnierzy polskiego II Korpusu, którzy we Włoszech w 1944 roku przypuścili rozstrzygający szturm na Monte Cassino. Kto wie, że wykrywacz min opracowali dwaj polscy oficerowie lub że polska Armia Krajowa zdobyła rakietę dalekiego zasięgu V2 i przewiozła jej elementy do Wielkiej Brytanii? Jaki jest stan naszej wiedzy na temat działań polskiej Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich podczas obrony Tobruku w 1941 roku lub 1 (polskiej) Samodzielnej Brygady Spadochronowej, która ocaliła brytyjskich spadochroniarzy generała Roberta Urquharta, otoczonych w Oosterbeek podczas tragicznej operacji „Market Garden” we wrześniu 1944 roku? Meskens / Wikimedia Commons Kiedy w 1993 roku w Capel-le-Ferne w pobliżu Folkestone odsłonięto pomnik bitwy o Anglię, zabrakło na nim emblematów polskich dywizjonów 302 i 303. Dopiero w późniejszym czasie dodano polskie dywizjony Czy zdajemy sobie sprawę, że istniał ktoś taki jak Roman Czerniawski? Ten polski lotnik jako podwójny agent, „Brutus” i „Armand”, odegrał kluczową rolę we wprowadzeniu Niemców w błąd co do miejsca lądowania aliantów we Francji w 1944 roku. Ile powiedziano o polskich dywizjonach, które odniosły najwięcej zwycięstw podczas katastrofalnego rajdu na Dieppe w 1942 roku? Po konferencjach w Teheranie, Jałcie i w końcu w Poczdamie, gdzie przypieczętowano los najwierniejszego sojusznika Wielkiej Brytanii, niesławne usunięcie Polski z mapy powojennego świata bardzo utrudniło ludziom dochowanie wierności prawdzie; dlatego też wszystkie wymienione powyżej dokonania zostały nieomal z kretesem pogrzebane w niepamięci. Prawdą jest, że latem 1940 roku, w obliczu ciężkich strat, Fighter Command, dowództwo jednostek myśliwskich, oraz stojący na jego czele generał Hugh Dowding zmagali się z problemem znalezienia wykwalifikowanego personelu latającego zdolnego stawić czoło obezwładniającej potędze niemieckiej Luftwaffe. Polscy piloci w akcji Kiedy wykorzystano już wszelkie zasoby, a nawet obsadzono samoloty myśliwskie pilotami bombowców, RAF rozpaczliwie potrzebował doświadczonych i zaprawionych w bojach lotników. I z Polski przybyli tacy właśnie ludzie, mający na swoim koncie dwie kampanie: pierwszą w ojczyźnie, w 1939 roku; drugą we Francji w 1940 roku. Doświadczywszy straszliwych tragedii na ojczystym niebie, polscy piloci pragnęli znów stanąć do walki. Wbrew niektórym źródłom, błędnie głoszącym, że wojna w Polsce została przegrana w ciągu kilku dni lub nawet godzin od niemieckiej napaści, Polacy walczyli o swój kraj wystarczająco długo i zaciekle, aby w pełni zapoznać się ze stosowaną przez przeciwnika taktyką. Niemcy dobrze poznali umiejętności i determinację polskich pilotów, ponosząc stosunkowo poważne straty. Polacy ci stanowili cenny i doskonale wyszkolony personel wojskowy. Nabyli doświadczenie w zakresie zaawansowanej taktyki walki w Polsce, w tym słynnej i praktycznej formacji czterech palców, często błędnie przypisywanej jedynie Niemcom. Większość z nich miała również okazję pilotować nowoczesne myśliwce podczas służby we Francji przed jej kapitulacją. Jedynymi przeszkodami trapiącymi Polaków były bariera językowa oraz specyfika obsługi brytyjskich maszyn. Ogólnie rzecz biorąc, układ kokpitu był całkowicie odmienny od tego, do którego przywykli w Polsce, a następnie we Francji. Nie byli również zaznajomieni z imperialnymi jednostkami miary; nie znali galonów, cali, stóp, jardów i mil, bardzo często musieli więc uczyć się rozpoznawać różnice na własnych błędach, niekiedy wręcz za cenę twardego lądowania. publiczna Winston Churchill przeglądający polskie oddziały w Anglii. Podczas wojny pod brytyjskim dowództwem służyło aż 17 tysięcy mężczyzn i kobiet z Polskich Sił Powietrznych Nienawidzili ponadto brytyjskiej taktyki latania w szyku klucza (vic), który uważali za zbyt ryzykowny. Opisać codzienność polskich dywizjonów podczas bitwy o Anglię na podstawie oczywistych źródeł jest łatwo, nawet jeśli nie będzie to opis zadowalający. O wiele trudniej jednak o większą dokładność. Stosunkowo prosto da się na przykład prześledzić historię Dywizjonu 303, choćby ze względu na jego sławę, rosnącą popularność i niemal kultowy status, jakim cieszy się w polskiej, a nawet brytyjskiej kulturze oraz literaturze. Poza dziennikiem operacyjnym, Operations Record Book, comiesięcznymi sprawozdaniami z działań czy meldunkami posiadamy doskonale znany dziennik zapoczątkowany przez osobiste zapiski Mirosława Fericia, które później płynnie przekształciły się w oficjalny dokument. Bez wątpienia ważną rolę odegrały również niezliczone spisane wspomnienia, książki historyczne, a często i nieznane szerzej opowieści, przekazywane przez ojców i dziadków następnym pokoleniom. Także dokumentacja fotograficzna działań Dywizjonu 303 podczas bitwy o Anglię jest dzięki jego szybko zdobytej popularności znacznie bogatsza niż ta poświęcona drugiemu polskiemu dywizjonowi czy pojedynczym pilotom z owego okresu. W przypadku Dywizjonu 302 stan wiedzy dalece odbiega od ideału, ponieważ brakuje znacznej części danych operacyjnych. Zachowało się niewiele fotografii przedstawiających pilotów lub maszyny jednostki w tym szczególnym rozdziale wojny. Dzięki fragmentarycznym relacjom z udziału Dywizjonu 302 w bitwie o Anglię, opublikowanym przez jego pilotów, między innymi Juliana Kowalskiego, Wacława Króla czy Jana Malińskiego, wiemy dużo więcej nie tylko o ich obowiązkach jako zespołu, ale też o osobistych emocjach i sprzeczkach pomiędzy poszczególnymi osobami. Tego rodzaju materiały pozwalają autorom i badaczom dokładniej prześledzić historię obu jednostek. Polakom, którzy latali w dywizjonach brytyjskich, jeśli nie zestrzelili wroga lub sami nie zostali strąceni, urzędnicy RAF-u poświęcali mniej uwagi. Zmagali się z zapisem ich obcych nazwisk, bardzo często błędnie je notując w dzienniku operacyjnym dywizjonu. Możemy ustalić, jak często podrywali się z lotnisk lub uczestniczyli w patrolach albo potyczkach z wrogiem. Mniej natomiast wiemy o tym, gdzie przebywali na co dzień i z czym się borykali. Tych, którzy pozostawili po sobie świadectwa w postaci książek lub pojedynczych luźnych spostrzeżeń, z różnych względów było niewielu. Więcej o ich uczuciach, problemach z językiem i doświadczeniach bojowych na firmamencie Albionu dowiadujemy się od ich brytyjskich towarzyszy broni, którzy uprzejmie raczyli wspomnieć w swoich pamiętnikach tych dziwnych awanturników o słowiańskich nazwiskach. Historyków i badaczy brytyjskiego i polskiego lotnictwa oraz wiedzionych zwykłą ciekawością amatorów wciąż czeka wiele pracy. Bezpośrednim badaniom i poszukiwaniom oddają się tylko nieliczni specjaliści, czule zwani „maniakami”. Póki mogą liczyć na zachęty i wsparcie ze strony rządów, rozmaitych organizacji i pojedynczych osób, póty na końcu tunelu wciąż będzie majaczyć światełko. W mojej pracy, nie tylko nad tą książką, lecz również w ramach ogólnych badań, miałem szczęście otrzymać wsparcie wielu osób; dzięki Bogu nie było ich „niewielu”. Źródło: Artykuł stanowi fragment książki Piotra Sikory Tych niewielu. Polscy lotnicy w Bitwie o Anglię, która właśnie ukazała się na rynku nakładem Wydawnictwa Rebis Zobacz również Wielki Cyrk Pierre Clostermann mógł umrzeć na wiele sposobów. To jednak jego przeciwnicy po walkach powietrznych rozbijali się o ziemię w płonących maszynach lub tonęli w zimnych falach... 24 czerwca 2022 | Autorzy: Redakcja